Mój pierwszy dzień na emigracji choć pamiętam, to nie wiem jaka wtedy była data. Początek września. W czerwcu obroniłam się i szukałam sposobu na życie. Chciałam się nauczyć języka, więc wyjazd był dobrą opcją. Nie powiem, zrobiłam to i dziś nie mówię bezbłędnie, ale płynnie. Wracając do tematu…
Jak to było?
Pamiętam jak dziś pogodę. Słońce świeciło. Jechałam autobusem autostradą z Wiednia do Salzburga, bo tam była moja rodzina goszcząca. Podziwiałam przez okno szczyty alpejskie. Promienie słoneczne odbijały się w śniegu. Zachwycona byłam widokami i standardem drogi. To był rok 2004. Wtedy jeszcze infrastruktura dróg w Polsce nie zachwycała.
Nie żebym w spokoju kontemplowała te widoki myśląc o mocy i majestacie boskim. O nie! Byłam pełna obaw. Zwyczajnie bałam się. Po prawdzie to robiłam w portki. Jechałam wyrwana spod rodzicielskich skrzydeł do obcych ludzi w obcym kraju. Tak, strach i stres był dominującym uczuciem. Nie wiedziałam co mnie czeka. Nie wiedziałam, że tak słabo mówię po niemiecku. Chociaż może to i dobrze, bo nigdy bym tam nie pojechała. Gdzieś obok przebijało się jeszcze poczucie przygody i oczekiwania na nowe. Podekscytowanie.
Byłam też zmęczona. Trasa miała 1200km. Nie pamiętam czym dojechałam do Krakowa. Chyba pociągiem. Pamiętam, że potem jechałam z Krakowa do Wiednia jednym autobusem, a następnie przesiadałam się do kolejnego autobusu na dziś nieistniejącym Dworcu Południowym (Südbahnhof). Musiałam tam czekać chyba około godziny, a to była szósta nad ranem. Po nocy w autobusie i jeszcze kilku kolejnych godzinach w następnym gorąco pragnęłam być u celu i w końcu wysiąść.
Wylądowałam w Salzburgu na dworcu autobusowym. A rodzinka stała na dworcu kolejowym. To tylko po innej stronie tegoż dworca, ale potrzebowaliśmy czasu, żeby się znaleźć. Tak ładnie się to zaczęło. W sumie dalej już było tylko z górki. Nic nie rozumiałam, co do mnie mówią, ale nie przypominam sobie z tego tytułu innych przykrości.
Z biegiem lat szczegóły rozmyły się w mojej pamięci. Nie potrafię przypomnieć sobie mojej odzieży. Czy na dworcu były wszystkie dzieci? Co potem w domu się działo? Wiem, że zaskoczył mnie spory nieład w domu, ale umiem to dziś zrozumieć. Matka samotnie wychowująca czworo dzieci. Lekko nie miała miałyśmy. Ale to już jest inna historia.
Powiedźcie, czy w Was kotłowały się podobne emocje?
U mnie było podobnie… Za każdym razem, przy każdej zmianie kraju. Straszliwa emocjonalna sieczka przy tych przeprowadzkach :) ciekawe, jak to będzie przy następnej…
Obawiam się, że będzie podobnie. Nowych rzeczy się nauczyłaś i te już nie będą Cię martwić. Za to znajdą się nowe powody. Jak myślisz?
Myślę, że z każdym kolejnym razem jest łatwiej, ale jednak stres zawsze będzie towarzyszyć dużym zmianom. Bo w końcu nigdy nie wiemy, co nas czeka:)
Dwa razy wyjeżdżałam do rodzin goszczących (w Finlandii i w Szwajcarii) i powiem Ci, że za pierwszym razem (Finlandia) nie czułam w ogóle strachu, ale rządzę przygód i byłam w ogromnej euforii… strach wyszedł ze mnie dopiero po jakimś czasie. Natomiast wyjazd do rodziny goszczącej w Szwajcarii był już dla mnie naprawdę z górki pod względem emocjonalnym. Prawdziwy strach natomiast odczułam, gdy zmieniałam pracę z bycia au pair na nianię w Zurychu… to jest nie do opisania. Trzęsłam się, czułam jednocześnie podniecenie i ogromny strach przed PRAWDZIWĄ pracą na obczyźnie… I wtedy właśnie robiłam w portki :) Ale przecież życie… Czytaj więcej »
:D Dzięki za wyczerpujący komentarz. U mnie jedno z dzieci dopiero miało roczek, a najstarszy ADHD. NA prawdę było ciekawie. Ale było, minęło. Dziś już wpominam to jako drogę, którą przebyłam i już.
Sama tez opisze swój pierwszy dzień w dalekim kraju tak wiec nie będę za dużo opisywać. Jedno co pamietam to wielka wywieszkę dwóch uczuc entuzjazmu i strachu. Mogę być z nas dumna- odważne z nas osoby !
Tylko dlatego, że nie wiedziałyśmy co nas czeka. ;) Żartuję. Myślę, że jak się jest młodym to inaczej się to widzi. To młodzi idą na barykady i wskrzeszają rewolucje.
Niesamowite jak wybiórcza jest nasza pamięć, jedne rzeczy pamiętamy idealnie, inne zacietają się w mroku. Piękna ta twoja alpejska opowieść.
Dzięki Dee! Zapamiętałam to co wywołało największe emocje. Potem fala opadła i mam amnezję. ;)
O rany, wyczerpujący pierwszy dzień! I taka długa podróż autobusem – nie do pozazdroszczenia!
A do Szwajcarii wcale nie jechałam ze strachem (chociaż teraz się sobie dziwię), a raczej zmotywowana do wykonania zadania… którego jeszcze nie wykonałąm do końca! :)
Pozdrawiam
Wyjechałaś nie znając języka? :O podziwiam!
No nie do końca. Uczyłam się w liceum i zdałam maturę z niemieckiego. Nawet chodziłam na prywatne lekcje. Potem byłam 3 lata na studiach i wtedy nie uczyłam się języka. Zapomniałam sporo. Gdy przybyłam na miejsce okazało się, że moja wiedza w tym temacie jest skromna.
Do tej pory dwa razy byłem na emigracji, ale nie na stałe. Wyjazd do smutnej Anglii zapadł mocniej w pamięci. Kolejny 2 miesięczny zarobek już ze swoją dziewczyną- łatwiej i o wiele przyjemniej.
Ja też jak jechałam wtedy to nie sądziłam, że na stałe. Czemu Anglia jest smutna?
Twoje zdjęcie powaliło na kolana C-U-D-O-W-N-E !!!
A co do tekstu .. Strach, niepewność, ekscytacja … to chyba odczucia każdego z Nas, każdego kto obiera inny tor. Wyjazd z kraju to krok odważny, czasem ryzykowny ale jeśli ma się okazję to trzeba z niej skorzystać :D BRAVO TY !!
Niestety, to nie jest moje zdjęcie.
Dziękuję. Wtedy nie pojmowalam tego tak. Po prostu pojechałam.
szkoda ale nie zmienia to faktu, że jest cudne.
A wiesz, że może jakbyś tak po prostu nie pojechała to by się to inaczej skończyło :)
Nie wiem co by mnie ominęło. Nie obchodzi mnie to nawet, bo tak jak się ułożyło, choć na początku było trudno, jest na prawdę pięknie. Jestem szczęśliwa.
i to jest najważniejsze :)
Ja pamiętam każdy szczegół z mojego pierwszego dnia na emigracji, 12 grudnia 2013 roku, welcome to Australia! ;)
Może to gdzieś zapisz? Za 10-20 lat już nie będzie to takie krystaliczne wspomnienie. ;)
Od tego mam blog ;)