Pierwsze dni na emigracji to momenty, które zapadają w pamięć jak kadry z filmu – pełne emocji, zapachów, obrazów i uczuć. Strach miesza się z podekscytowaniem, a zmęczenie podróżą z oczekiwaniem na coś nowego i nieznanego. Nie ma znaczenia, czy wyjazd był dobrze zaplanowany, czy impulsywną decyzją – każdy z nas nosi w sobie te wspomnienia jak fragment mozaiki, który dopełnia obraz naszego życia na obczyźnie.

Dziś wracam do swojego pierwszego dnia – dnia, w którym zaczęła się moja emigracyjna przygoda. Z perspektywy czasu wszystko wygląda inaczej, ale tamten moment wciąż żyje we mnie jako początek czegoś większego. Czy Wy pamiętacie swoje pierwsze chwile w nowym kraju? Zapraszam Was do tej opowieści. Może odnajdziecie w niej cząstkę własnych wspomnień.

Jak to było?

Pamiętam pogodę jak dziś – słońce świeciło, a ja siedziałam w autobusie, jadąc autostradą z Wiednia do Salzburga. To tam czekała na mnie rodzina goszcząca. Przez okno podziwiałam szczyty alpejskie, skąpane w blasku promieni słonecznych odbijających się od śniegu. Byłam zachwycona widokami i standardem drogi – rok był 2004, a wówczas polska infrastruktura drogowa pozostawiała jeszcze wiele do życzenia.

Ale żeby było jasne – nie kontemplowałam tych widoków w ciszy, myśląc o boskim majestacie gór. O nie! W mojej głowie dominował strach. Byłam przerażona. Po prawdzie, można powiedzieć, że robiłam w portki. Jechałam, wyrwana spod rodzicielskich skrzydeł, do obcych ludzi w obcym kraju. Strach i stres towarzyszyły mi przez całą drogę. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ani jak słabo mówię po niemiecku. Może to i lepiej – gdybym zdawała sobie z tego sprawę, pewnie w ogóle bym się nie odważyła. Gdzieś w tle czaiło się jednak poczucie przygody, ekscytacja i ciekawość nowego życia, które na mnie czekało.

Byłam też wykończona. Trasa miała 1200 kilometrów. Nie pamiętam, czym dojechałam do Krakowa – może pociągiem? Wiem, że potem pojechałam autobusem z Krakowa do Wiednia, a na Dworcu Południowym (Südbahnhof), który dziś już nie istnieje, czekałam na kolejny autobus. Była szósta rano, a ja, po nocy spędzonej w podróży, marzyłam jedynie o dotarciu do celu.

Dotarłam do Salzburga – tyle że na dworzec autobusowy, podczas gdy moja rodzina goszcząca czekała na mnie po drugiej stronie, na dworcu kolejowym. Szukanie siebie nawzajem zajęło nam trochę czasu. Tak „ładnie” zaczęła się moja przygoda. Ale potem było już z górki. Nie rozumiałam prawie nic z tego, co do mnie mówili, ale zaskakująco nie odczułam z tego powodu żadnych przykrości.

Dziś szczegóły tamtego dnia są już zamazane w mojej pamięci. Nie pamiętam, w co byłam ubrana, ani czy na dworcu były wszystkie dzieci z rodziny goszczącej. Wiem, że zaskoczył mnie bałagan w ich domu, ale z perspektywy czasu potrafię to zrozumieć – samotna matka wychowująca czwórkę dzieci miała na pewno pełne ręce roboty. Nie było nam łatwo, ale to już zupełnie inna historia.

A jak to było u Was? Czy podobne emocje towarzyszyły Wam w pierwszych dniach na emigracji? Podzielcie się swoimi wspomnieniami – jestem ciekawa, jak Wasze początki wyglądały!

0 0 votes
Article Rating