Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie już tylko rosło – tak jak o dobrym filmie mówił Hitchcock. Czy to oznacza, że moje życie jest bardzo dobre? Tak, to dokładnie to oznacza.
Dokonałam wielu wyborów, wypracowałam wiele godzin, podjęłam kilka decyzji, popełniałam błędy, ale finalnie wylądowałam tu gdzie jestem. A jestem szczęśliwa. :)
Cała sprawa kręci się wokół mojego męża. Poznaliśmy się w grudniu 2014, bo szukałam kontaktów. Podczas rozmowy wyjawił mi swój problem, ale ja ten problem ignorowałam. Strasznie marudził i ciągle wracał do tematu, więc mu krótko mówiąc odparowałam: to może się połóż, a ja cię będę głaskać po głowie. Wyszło być może brutalnie, ale zadziałało. Wziął się w garść. Podsunęłam mu kilka wskazówek. Stanęło na tym, że najpierw pójdzie do fryzjera, a potem ze mną na zakupy. Minął grudzień, kontakt tylko pisemny. Nastała połowa stycznia. Był fryzjer, spotkaliśmy się na zakupach i coraz bardziej zaprzyjaźnialiśmy. W między czasie bardzo mi pomógł. W sumie obcej babie. Moja sympatia do niego rosła. Zaprosiłam go, cały czas jeszcze jako kolegę, do Polski na Wielkanoc. Dwie pieczenie na jednym ogniu, ja miałam transport, on miał wycieczkę. No, umiem się ustawić. ;)
Tysiąc kilometrów i ponad 10 godzin podróży zrobiło swoje. Sprecyzowaliśmy, że to już chyba nie tylko o koleżeństwo chodzi. Tu sprawa nabiera tempa. Jeszcze w tym samym tygodniu zostałam ma sofie zapytana, czy umiem sobie wyobrazić przyszłość z nim. Zerknęłam na niego i nieco zdziwiona chciałam potwierdzenia czy my się przypadkiem nie zaręczamy. On spokojne odpowiedział, że chyba na to wygląda. A żeby było weselej odparowałam: No to na kolana… Taka bezpośrednia miłość.
Potem przyszedł czas na zmiany. Przeprowadzka. Trochę remontów. Szybko zbliżyliśmy się do wakacji. Moc pięknych wspomnień, którymi żyję do dziś. Cztery tygodnie, 7000 kilometrów, tyleże zdjęć. Pół doby w jedną stronę i dobę z powrotem. Z Nowego Jorku do Los Angeles. Przestrzenie, doznania, bezkres. Stany.
We wrześniu dowiedzieliśmy się najwspanialszej rzeczy na świecie. Będziemy rodzicami. Śmialiśmy się i płakaliśmy na zmianę. To była niezwykła sobota.
Kolejne miesiące to przygotowania do ślubu. Uroczystość odbyła się w Krems nad Dunajem. Odrobina stresu i jeszcze więcej radości. Z wrażenia moje „ja” wypadło bardzo cicho – tak mi w ustach wyschło. Pogoda nam dopisała. To był środek zimy, a mimo tego mieliśmy dodatnią temperaturę i słońce nad nami świeciło. Koguta ganialiśmy. Ale tylko do zdjęć, nie na rosół. ;)
No i w końcu nadeszły pierwsze wspólne święta Bożego Narodzenia i Sylwester. Pierwsze w małżeństwie. Niby takie same, a inne. Nawet opracowaliśmy na bal sylwestrowy układ taneczny. W końcu jak na parkiecie tak w łóżku.
Cały rok upłynął nam pod znakiem odkrywania: siebie, nowych ról, miejsc, emocji, doświadczeń. To był rok na wskroś wyjątkowy. Nie do powtórzenia w tym samym wymiarze, ale przecież nie o to chodzi.
Kolejny rok zapowiada się nie mniej intrygująco. Nasz potomek dołączy do grona rodziny. Podejrzewam, że wszystko skupi się wokół niego. A na razie po prostu wyrzucam stare, żeby było miejsce dla nowego. Już się cieszę na przyszłość. Radości, wytrwałości i sukcesu, tego sobie i Wam życzę.
Wzruszyłam się!!! Wspaniałego 2016 roku!!! Wszystkiego Wam najcudowniejszego :*
Dziękuję. :)