Mieszkam w Austrii i jestem na emigracji już dziesięć lat, a miałam przez rok pouczyć się języka i wrócić. Byłam Au-pair. Zmieniło się kilka kolei mojego życia i zostałam. Decyzja zapadła po 2 miesiącach pobytu.

Retrospekcja

Napisałam maturę, miałam dyplom w dłoni. Nie wiedziałam co dalej. Z opresji wyratowała mnie Mama Moja Kochana, która podsunęła mi ulotkę z reklamą mojego kierunku. Tak też zostałam fizjoterapeutką. Lubię ten zawód. Czuję się jak detektyw dochodząc co jest przyczyną zaburzeń. Miałam już dyplom i szansę na pracę na pełnym etacie w powiatowym szpitalu za 800zł. Nie była to radosna wiadomość. Przyjechałam więc do Austrii, bo znowu Mama mnie popchnęła. Pokazała mi możliwość, a ja się spakowałam w jedną walizkę i wyjechałam do Salzburga.

Początek

Miałam chodzić na kurs języka, gdy dzieci, którymi się opiekowałam były w szkole. Mieszkałam za miastem, kursów nie było w okolicy. Nie miałam jak i gdzie się uczyć, jak tylko od domowników. Wtedy, mimo matury z niemieckiego, nawet nie wiedziałam jak się nazywają widelec i nóż. Po kilku przygodach z czwórką dzieci i ich mamą pracującą tylko nocą zmieniłam miasto. Wyjechałam do Wiednia. Kolejna rodzina i dwie dziewczynki. Dla odmiany ich mama dawała mi popalić. Ale nie skupiajmy się na negatywach. Najważniejsi byli ludzie, którzy wtedy mi pomogli. U Andrzeja zamieszkałam na początku za darmo, tylko za pomoc w codziennym życiu. Inga podzwoniła do urzędów, żeby  się dowiedzieć jak zrobić nostryfikacje. Było tych osób więcej, bez nich zwariowałabym z samotności.

Cele

Miałam nowe cele: nostryfikacja, lepsza praca i niedługo później lepsze mieszkanie. Bardzo ważne było dla mnie bym skończyła studia i stała się magistrem, jak sobie wymarzyłam będąc jeszcze w szkole podstawowej. Jestem uparta i wyznaczając sobie te zadania ciężko pracowałam, by się spełniły moje marzenia i oczekiwania. Pomału docierałam do celu. Po dwóch latach miałam uznany dyplom i za chwilę pracę. Nie najlepszą, ale gdy nadszedł czas na powrót do szkoły musiałam pracę zmienić, bo ówczesna szefowa nie chciała pójść mi na rękę i zamienić „niepracujące” czwartkowe przedpołudnie na poniedziałkowe. Wymówiłam pracę sama. Zagapiłam się i zamiast ostatniego dnia miesiąca, zrobiłam to pierwszego. To oznaczało 2 miesiące dalszej pracy.  Wypowiedzenie było najlepszym z moich pomysłów. Niedługo potem miałam pracę 30- zamiast 40-stogodzinną z tą samą wysokością wypłaty. Zaczynając studia, przeprowadziłam się do pięknego, nowego mieszkania. Po dwóch latach niemalże cotygodniowego wyjeżdżania do Wrocławia zdobyłam upragniony tytuł. Spełniły się marzenia. Jestem szczęśliwa. Wyznaczam sobie kolejne cele i marzenia do spełnienia.

Morał

Życie dało mi popalić, ale nie położyłam się i nie czekałam, tylko wzięłam sprawy w swoje ręce. Uparcie dążyłam do swoich celów i spełniałam marzenia. Teraz mam nowe i pomału je realizuję. Tak jest, że sami jesteśmy kowalami swojego losu i sami kształtujemy reakcję na w występujące komplikacje, by wypracować pozytywne wyniki. Pamiętajcie: w luce między przyczyną, a skutkiem jest czas na reakcję, która zależy od nas, a narzekanie nic nie zmienia.

Post powstał przy współpracy z Klubem Polki na Obczyźnie. Zapraszam na Fanpage!

0 0 votes
Article Rating